Napisane przez: Adam Ejnik | 9 Maj, 2011

Moje wspomnienia tamtych lat

Urodziłem się krótko przed wybuchem II wojny światowej i całe moje młodzieńcze lata a w szczególności 1.09.1939 – 19.01.1945 – tj. czas okupacji skupiały się na różnych zabawach i wykonywaniu obowiązków w obrębie Zielonego Rynku. Zamieszkiwałem z mamą Feliksą i siostrą Teresą pod adresem Zielony Rynek 15 dzisiaj własność Małachowskich – ojciec Mieczysław przebywał na przymusowych robotach w Goleńsku z innymi mieszkańcami miasta m.in. Jagackim, Karczewskim i jego córką Jadwigą Orzechowską. Pod tym samym adresem zamieszkiwali z nami Zawadzki Jan z rodziną – Rychcik Stanisław z rodziną, Milewski Stanisław z rodziną – uprawiali wolne zawody i rzemiosło – byli szewcami

 

Moimi kolegami do zabaw byli: Kawczyński Stanisław, Podliński Zygmunt i Tadeusz, Dużyński Stanisław, Szałkowski Eugeniusz i Jan, Dera – syn Gralewski Stanisław i Eugeniusz, Kuskowski Waldemar i wielu innych, których nazwisk nie zapamiętałem, za co ich serdecznie przepraszam.

Dzisiejszy Zielony Rynek – stanowi uporządkowany  zabudowany plac, który przybrał dzisiejszy wygląd w latach 1960 – 1990.

W czasie okupacji Zielony Rynek stanowił niezagospodarowany plac, na którym niemieckie oddziały wojskowe ćwiczyły musztrę, czołgając się w błocie.

Rozrywki nasze w lecie to była zabawa ze starszymi kolegami i wypas kozy na okolicznych miedzach i rowach. Koza w tamtych warunkach była naszą żywicielką, bo dawała mleko, które z chlebem i ziemniakami było głównym źródłem wyżywienia całej rodziny a często i sąsiadów. Zabawialiśmy się ze starszymi kolegami w spuszczanie Niemcom powietrza z kół stacjonujących wokół kościoła przyczep samochodowych, na których zainstalowane były drukarnie wojskowe, które drukowały mapy na front wschodni. Kradliśmy Niemcom nieudane egzemplarze, które były przeznaczone do spalenia, za co żołnierze obsługujący drukarnie ścigali nas i niejeden z nas dostał za to porządne lanie. Szczególnie wyróżniał się w tym procederze Szałkowski Eugeniusz. Mapy te były odbierane od nas przez starszych kolegów i przekazywane dalej – prawdopodobnie do partyzantki.

Nasze młodzieńcze życie toczyło się również w okolicach Zielonego Rynku tj. ul. Kościuszki, ul. Mławskiej, ul. Małachowskiego i wokół kościoła. Tu gdzie dzisiaj jest pomnik Św. Antoniego, w tamtych czasach i po wojnie do roku 1970 był basen z wodą do celów p. poż., który to ks. Staniaszko wkomponował w park przykościelny.

Pewnego letniego dnia roku 1944 siedziałem na progu basenu i pluskałem bosymi nogami w wodzie, nie spodobało się to przechodzącym obok chodnikiem hitler jugend. Podniósł mnie za koszulę i wymierzył mi otwartą dłonią tzw. policzek – krzycząc przy tym „polish schweiner raus”. Uderzenie to czuje i pamiętam do dziś i widzę pełną nienawiści twarz. Były przyjemniejsze chwile, kiedy to pomagaliśmy Niemcom zwozić z okolicznych lasów drzewo i pomagać przy pile, która przygotowywała opał dla wojskowej kuchni i samochodów na tzw. „holtz – gas” Kiedy na zakończenie roboty dostawaliśmy w wojskowych miskach grochówkę.

Zima na zamarzniętym stawie u zbiegu ulic Mławskiej – Kościuszki, dzisiaj teren zazieleniony i zagospodarowany parkiem – urządzaliśmy sobie ślizgawki. Często z nami ślizgali się niemieccy żołnierze. Wyróżniał się jeden z nich o imieniu Hans, który pozwalał nam czepiać się za jego bagnet, który miał u pasa i w ten sposób ciągnął nas po lodzie. Często przynosił nam suchary i ciastka i bardzo rzadko czekoladki. Żołnierz był skoszarowany w budynku u p. Korzeniowskich.

Obok tych wspomnień  przychodzi mi podzielić się z czytelnikami Kuriera Żuromińskiego wspomnieniami z tamtych czasów, które spisywałem od moich rodziców, sąsiadów, rodziny, kolegów, a które dotyczą dziejów naszego miasta. Mam nadzieję, że wielu czytelników pamiętających owe czasy zechcą się podzielić swoimi wspomnieniami. Początek II wojny światowej w okolicach Żuromina rozpoczął się grubo przed 1.09.1939 r., bo można datować na lata 1938 – 1939 przez instalację na naszym terenie V kolumny niemieckiej. Typowymi jej przedstawicielami byli: Kułkowski, Dera, Karczewski, Zammer, Wihman.

Przypomnę według definicji, co to była V Kolumna: określenie oznaczające utajonych stronników nieprzyjaciela, prowadzących działania dywersyjne lub szpiegowskie, bądź gotowych do ich podjęcia. Użyte po raz pierwszy podczas hiszpańskiej wojny domowej 1936 – 1939 kiedy 4 kolumny gen. Franko atakowały Madryt, miała dokonać dywersji od środka, rozpowszechniane na początku II wojny w odniesieniu do działań dywersyjnych w podbijanych krajach. Przez wtopienie się przed wojną w środowisko polskie, sposobem na to były małżeństwa napływających Niemców z Polkami. Na terenie naszego miasta takich faktów było kilka m.in. Dera – ożenił się z Deżyńską, Wihman – ożenił się z córką kowala z Chamska. Najbardziej odrażającym przypadkiem byli Polacy, którzy przyjmowali tzw. Volksdeutsche i tu byli Kułkowski, Karczewski, którzy to wyrzekli się Polskości i dokuczali Polakom. Byli jeszcze Niemcy, którzy osiedlili się po wejściu wojsk niemieckich, do nich należał m.in. Zommer z żoną, którzy byli kolporterami prasy niemieckiej w mieście. Szczególnie aktywna była żona Zommera w propagowaniu hitleryzmu w mieście, a ich syn był aktywnym członkiem Hitlerjugend  (od niego otrzymałem siarczysty policzek). Dera prowadził dystrybucję wyrobów mięsnych na kartki dla Polaków.


Odpowiedzi

  1. Poprzednio był dodatek do tego tekstu, w którym znajdowaliśmy autora tego wspomnienia a teraz widać jedynie, że napisał to Ejnik…

    Rzeczywisty autor wspomina o pobycie na robotach / w obozie , mojego pradziadka.

    Poproszę o imię i nazwisko autora.

  2. Ejnik pseudo dziennikarzu, gdzie jest nazwisko czy też pseudonim rozmówcy ?
    Gdzie jest prawda z tamtych czasów? Myślisz, że ludzie nie pamiętają jak było naprawdę? Jak masz wodę zamiasst mózgu to jedź pod wschodnią granicę i popytaj co robili twoi „swiętoyebliwi”, ” Poszły konie do Żuromina…”.


Dodaj komentarz

Kategorie